Jesteś tutaj:

Główna treść strony

Streetworkerski Marsz Niepodległości

Po dwuletniej przerwie w organizowaniu naszego Marszu Niepodległości spowodowanej pandemią, nadszedł dobry moment na powrót do tradycji.
Pierwszy raz poszliśmy grupką sześcioosobową chyba w 1996 roku, bez żadnej nazwy, ot tak kondycyjnie, historycznie i przede wszystkim survivalowo. Nawet nie myślałem by ten, taki nasz wypad stał się imprezą cykliczną. Ale gdy zaczynał zbliżać się kolejny listopad, to jakoś szczególnie zaczynało ciągnąć w las, w czym również miały zasługę pytania uczestników z pierwszego wypadu. A wszyscy pytali jednym i tym samym zdaniem, chociaż może nie pytali, a bardziej stwierdzali.
- Andrzej, w tym roku też idziemy!
- No idziemy!
I chodzimy tak co roku.
Czasem nawet w terminie od października do grudnia i 4 marsze zrobiliśmy z noclegami, czasami sam nocleg, ale zawsze w super towarzystwie i zawsze z jakimiś przygodami. Natomiast, gdy tylko oficjalnie zostało wprowadzone Święto Niepodległości, to automatycznie wszyscy stali uczestnicy naszego wypadu adoptowali tę nazwę do naszego marszu i tak już pozostało.
 W tym roku oczywiście nie było inaczej. Zanim zacząłem rozsyłać informacje o planie, to już dwie osoby ze starej gwardii zadały pytania, jaki mam plan w związku ze Św. 11 listopada. Czyli jednak pomimo przerwy jesteśmy, a jak jesteśmy, to idziemy, jak idziemy, to zabieramy chętnych. I tak zebrała się nas 23 osobowa grupa młodzieżowo weterańska.
Oczywiście nie wszyscy ze starej kadry mogli uczestniczyć, więc w tym przypadku z kilku atrakcyjnych punktów marszu trzeba było zrezygnować. Jednak emocji i tak nie zabrakło. Już sama zbiórka w Wyszkowie o 21.30 nastrajała emocjonalnie i tajemniczo. Ruch na ulicach niewielki, ciepło, ale tak jakby troszkę mżyło. Podchodzą nowicjusze i obserwują witających się weteranów. A z niektórymi nie widzieliśmy się nawet dwa lata. Są moi byli uczniowie z sekcji i ze szkoły, jest mój przyjaciel z żoną i z dwójką dzieciaków ( kurcze, jaki ja już stary jestem). Więc radość ze spotkania, szybkie wspomnienia z minionych lat i kątem oka widzimy dziwne miny oraz szeroko otwarte oczy u początkujących.
- Pamiętasz głośną czkawkę Przemka w środku wioski, aż psy się rozszczekały?
- A budowę kładki ze zwalonej brzozy nad rowem z wodą i jak Paula z Agnieszką całe do wody się wpakowały?
- A forsowanie rowu pod Jerzyskami, po mocnych opadach w wodzie do klaty, ale mi wtedy Olka dała popalić, a w wodzie darła się żeby jej wszyscy zdjęcia robili gdyż jak opowie to nikt jej nie uwierzy, a ja po błyskach fleszy stałem ślepy jak kret i nie wiedziałem, w którą iść stronę!
To tylko niektóre z szybkich wspomnień, resztę zostawiliśmy na opowiadanie przy ognisku, jeśli uda się je rozpalić. A i tak ta namiastka na młodych widać, że robi wrażenie i raczej nie wierzą nam w prawdziwość tych wspomnień.
 Dochodzi 21.45, są już wszyscy, wsiadamy do autobusu, którym mamy dotrzeć w miejsce rozpoczęcia marszu. Słychać podniecone rozmowy naszej młodzieży. Wycieraczki lekko pracują. Jedziemy przez lasy i jesteśmy coraz dalej od Wyszkowa. W ciemnościach odległość wydaje się jeszcze większa, skręcamy z głównej drogi, mijamy kilka wiosek i wjeżdżamy w kolejny las. Tu widzimy tylko tyle ile oświetlają światła samochodu. Nagle silnik tak jak gdyby się zadławił, raz drugi, trzeci, ale jedziemy. Powtórka, zatrzymujemy się, ale znów ruszamy, lecz za trzecim razem stajemy na dobre. Krótka narada i komenda do męskiej części grupy.
- Panowie popchniemy?
- Jasne, już się robi trenerze!
Bartek, Adrian i Jurek plus reszta chłopaków. Im dwa razy nigdy powtarzać nie trzeba. Popchną choćby i koła nie kręciły się.
Dziewczęta z latarkami oświetlają tyły by nikt w nas w tej ciemności nie wjechał. Lecz pomimo chęci i wysiłków auta uruchomić się nie daje. Kolejna narada, zwołuję grupę na pobocze do lasu.
- Posłuchajcie, nieprzewidziana awaria, mieliśmy do noclegu przejść ok.12/15 km. Do miejsca startu nie dojedziemy, jest w tej chwili 22:35 i właśnie do Wyszkowa stąd mamy ok. 15 km. Czyli na rano dojdziemy, a i tak pójdziemy przez lasy, więc charakter marszu będzie zachowany.
- Andrzej – odzywa się Sylwek - a nocleg, ognisko? Może poprowadź w kierunku Wyszkowa, znajdź miejsce gdzie da się rozpalić ognisko i przespać, do rana autobus zostanie naprawiony i rano po nas przyjedzie.
W sumie Sylwka autobus, więc orientuje się w jego boleściach. Pomysł przedni, ale hmmm… prowadź. Tędy nigdy nie szedłem, nawet mapy nie studiowałem, a z nawigacji korzystać przy młodzieży, to obciach.
- Dobra, Sylwek, super pomysł. Idziemy!
Ogólnie m/w wiem gdzie jesteśmy, poprowadzę trochę na nosa.
Młodzieży widzimy, że się to bardzo podoba, puszczamy do siebie oczko i już zagłębiamy się w ciemny las. Oczywiście idziemy bez używania latarek, oczy już oswojone dużo odróżniają. Słychać podniecone rozmowy, ale jest wszystko stonowane. Nagle jakieś światła, domy i ulice tworzące pewien labirynt. Przyznaję się, iż zgłupiałem, zgubiłem kierunki, szliśmy szybkim marszem już ok. 30 min, jest ciepło a nawet gorąco, szczególnie mi. Zatrzymujemy się i robimy zdjęcia, humory wspaniałe. Ja w wyobraźni rysuję sobie mapę. Po krótkim postoju ruszamy, skręcam w kolejny ciemny las, znowu jakaś siatka dróg mi nieznanych, jakieś prześwity, po lewej kolejna wioska, znowu las i labirynt dróg. Tu coś mi się zaczyna klarować. Postój, pytam grupę dla podpuchy gdzie ruszamy. Odpowiedzi są świetne, każdy proponuje coś innego. Myślę, że jednak poprowadzę według swojego rozeznania. I już jest kolejne skrzyżowanie, które chyba znam, co prawda nie byłem tu już ze trzy lata. Część lasu wycięta, ale bagna i skarpa znajome. Krótkie błądzenie po chaszczach i pytanie dziewczyn:
- Andrzej, ale chyba w te bagna nas nie wprowadzisz ani w żadną wodę?
Cóż ja biedny mogę odpowiedzieć? No w bagna nie, ale czy ja wiem czy przed nami nie pojawi się jakaś przeszkoda lub jakiś niezidentyfikowany ciek wodny? Na razie jest ok. nie wchodzimy w bagna i już dokładnie wiem gdzie jesteśmy. Zbliżamy się do miejsca, do którego mieliśmy dojść. Rów zawalony liśćmi, wydma, na którą się wspinamy, rześki wiatr niosący zapach mięty i zeschłych traw i słyszę z tyłu od Andrzeja.
- Grajczyk, czy ty normalnie jak człowiek iść po lesie to nie możesz? U ciebie jak wody nie ma to wyprawa zmarnowana?
Czekałem na to, uwielbiam Andrzeja za to, bo uśmiech ma od ucha do ucha i wiem, że czeka na to. Tak dochodzimy do przeszkody o wilgotności 100%. Stajemy na zboczu piaszczystej skarpy nad wyglądającą bardzo tajemniczo i ślicznie rzeką Liwiec. Jest 11 listopada, godz. 23:40.
Kładę plecak na piasku, siadam na nim i uśmiechając się ściągam buty. Nad rzeką leciutka mgiełka, natomiast ja czuję na sobie wiele pytających spojrzeń.
- Andrzej… ty żartujesz?
- Aha… no pewnie, ale z trenera zgrywus….
- Andrzej tu będziemy spać, no przecież chyba przez wodę nie będziemy przechodzić?
- Monika, i ty ściągasz buty? Ale jak to…?
To tylko niektóre z pojawiających się pytań.
Bartek z Mateuszem wycofali się w górę skarpy i śmiejąc się przyglądają grupie. Ubezpieczają tyły, więc mają jeszcze czas na zdjęcie obuwia, znają klimat, to weterani, wiedzą, co będzie. Monika, Andrzej, Marek z rodzinką już są gotowi do przejścia, co w motywujący sposób wpływa na nowicjuszy. Jestem gotów i ja, nakazuję włączyć latarki i sam wchodzę w wodę, która przyjemnie wpływa na stopy. Po dwukilometrowym marszu zmęczenia nie ma, ale zimna woda daje przyjemną ulgę. Jest coraz głębiej, nurt mocniejszy, stopy grzęzną w piasku, ale jest dobrze. Trasę sprawdzałem dwa dni temu, o czym nikt oczywiście nie wie. Woda zmącona, przez wczorajszą ulewę, jednak poziom jest w normie. W miejscu forsowania, Liwiec ma ok. 35 m szerokości. W miarę głęboko, czyli dla mnie trochę powyżej kolan. Tak jest do połowy szerokości rzeki. Jestem już pod drugim brzegiem, jeszcze dołek i już stoję na twardym gruncie w baśniowo wyglądających szuwarach. Zostawiam plecak i wracam, światłem wskazuję punkt, na który mają się wszyscy kierować. Wygląda to świetnie, niczym grupa świetlików postacie spływają do wody i słychać.
- Ja chyba śnię…
- Ale zimna… nie, nie jest taka zła… o nawet teraz to już ciepła.
- Ale klimat, ale zajawka…
- Andrzej, myślałam o morsowaniu i nawet nie przypuszczałem, że tak szybko spróbuje.
- Myślałem, że trener się zgrywa…, ale jest adrenalina, jak fajnie…
Grupa zdyscyplinowana, bez szemrania, szybko się przeprawiła i to z uśmiechami, gdyż wszystko było przez Monikę dokumentowane za pomocą aparatu fotograficznego. Na brzegu znowu śmiech. Ja już ubrany, wzywam wszystkich na zbiórkę, a wkoło zbiera się ekipa w samych butach, spodnie przytroczone do plecaków…
- Tu są bagna. Woła Jurek.
- A kto ci kazał tam włazić jak tu jest suchutko.
- Co wy tak w samych majtkach?
- Ktoś tu powiedział, że jeszcze raz będziemy przychodzić…
Bartek rechocze śmiechem i znika na tyle grupy. Hmmm… czyli to jego sprawka, ale fakt, grupa z dyscypliną na 102. Ubierają się wszyscy i po chwili ruszamy w drogę, której ( jeszcze nie wiedzą) zostało ok. 250 metrów. Już z daleka widzę rozwieszony z foli parawan, do którego podchodzę, zdejmuję plecak i kucam z zapalniczką do przygotowanego dwa dni wcześniej ogniska. Odpowiednia podpałka i nim ostatnie osoby dochodzą do mnie, już płomienie liżą mokre kłody i dają namiastkę światła oraz ciepła. Znowu zdziwienie, tym razem b. miłe. Szybkie polecenia, a grupa sprawna. Część rusza po więcej drewna, z kilkoma osobami rozciągamy linki i okalamy ognisko parawanami zostawiając tylko małe przejście. Robi się widno, ciepło i przytulnie. Rozkładamy karimaty i śpiwory. W ruch idą kiełbaski i termosy. W ciągu 30 min jest wszystko ogarnięte. Już teraz luz. Rozpoczyna się podsumowanie przeżyć z marszu, jest wesoło. Są opowiadania dotyczące patriotyzmu i walk o niepodległość. Tu prym wiedzie Sylwek, komendant Związku Piłsudczyków Polskich Okręg Nadbużański i Monika. Są wspomnienia z wcześniejszych wypadów oraz przeżyć naszej młodzieży. Czas szybko płynie w miłym towarzystwie i przy strzelających od ognia polanach drewna. Już słychać gdzieś pochrapywanie, patrzę na zegarek i nie wierzę, już jest 04:40. Nie wiem czy spać czy nie…, ale wchodzę w śpiwór, zaczynam odpływać, ale akurat w tym momencie Adrian łamie gałąź i dokłada do ognia. Znów pojawiają się rozmowy i zaczyna szarzeć. Dokładamy więcej do ogniska i o spaniu nie myślimy. O 07:00  pobudka, znowu kiełbaski i rozmowy, o spaniu pod chmurką, opowiadania, tym razem o byłej służbie wojskowej. Wspomina Sylwek, młodzież i ja z chęcią słuchamy. Dziwne, nikt nie pyta, o której stad ruszamy, nikomu nie jest zimno i nikt się nigdzie nie spieszy. Jednak już czas, zwijamy obozowisko, wygaszamy ogień i porządkujemy miejsce. A na parkingu czeka na nas ten niby bardzo poważnie zepsuty autobus.
Składam podziękowanie panu Sylwestrowi Raniszewskiemu i firmie RAN-TRANS za zabezpieczenie transportu oraz całej grupie za wyjątkową dyscyplinę!
Marsz zorganizowany przez Fundację nad Bugiem na potrzeby naszej młodzieży z grupy sreetworkerskiej „Grajcyli skład”,  „Związek Piłsudczyków Polskich Okręg Nadbużański” oraz „Kurpiowską Kuźnię Mistrzów 1991”. Jak zwykle nie zabrakło naszych niezawodnych kadetów z CEZiU „Kopernik” pod opieką pani Moniki Lipki.
Andrzej Grajczyk

Grupa pedagogiki niekonwencjonalnej działa w ramach projektu dofinansowanego przez gminę Wyszków i realizowanego od roku 2015 przez Fundację Nad Bugiem.
Umieszczono: 04.12.2022 r., godz. 19.22

Nasi Darczyńcy

  • Gmina Wyszków
  • 5 o'clock The School of English - Szkoła językowa w Wyszkowie
  • Fundacja Wspólna Droga - United Way Polska
  • Kapitał Ludzki - Unia Europejska, Europejski Fundusz Społeczny